Jak dobrze pójdzie.. to za niecały miesiąc razem z mężem
jedziemy w podróż.
To będzie nasza druga wyprawa.
Pierwsza – dwa lata temu, była naszym miesiącem miodowym.
Do końca nie wierzyłam, że się uda, do końca nie wierzyłam,
że tam dolecimy… że nic złego się nie przydarzy na miejscu…
W zasadzie to nawet byłam przekonana, że zginiemy;)
To był mój pierwszy lot samolotem.. i w czasie turbulencji,
kiedy za oknami błyskały pioruny..
modliłam się, żebyśmy zginęli (bo przecież zakładałam, że to nieuniknione;) ) w drodze powrotnej.
Żeby chociaż cokolwiek zobaczyć;)
Nic złego się nie stało, chociaż przerażona byłam ogromnie..
Spędziliśmy za to interesująco ponad trzy tygodnie w Tajlandii.
Z plecakami, bez konkretnych planów, bez rezerwacji…
och… tęskno mi za tą wolnością
Kanczanaburi
Ko Phi Phi
z drewnianą “grającą” żabą na czele;)
Bangkok
Teraz zwiedzania Azji ciąg dalszy… czeka nas miesiąc na Sri Lance.
Jedziemy tylko z bagażami podręcznymi…lecimy tanimi liniami, przesiadek mamy kilka – i mało na to czasu, więc tak chyba będzie prościej (i taniej).
Noclegu nigdzie nie mamy zarezerwowanego
– na miejscu coś znajdziemy.
Mąż mój już planuje mniej więcej trasę – ale to i tak jest ruchome…
chcemy zobaczyć jak najwięcej za jak najmniejsze pieniądze…
Och… już tym żyjemy.